No więc doleciałam, odebrałam bagaż i ruszyłam do wyjścia. Spodziewałam się, że zobaczę 3 może 4 osoby, a było ich 2 razy tyle. Byli host rodzice i host rodzeństwo, oraz 3 kolegów Tylera (host brata), wszyscy są w drużynie footballowej i każdy ma powyżej 180cm, więc rozmawiając z nimi muszę zadzierać głowę do góry, aż boli mnie szyja 😂
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy po wyjściu z klimatyzowanego lotniska, a raczej, co rzuciło się na mnie, to żar lejący się z nieba. Było późne popołudnie, a na zewnątrz 40 stopni w cieniu. Już się nie dziwię, że tutaj wszędzie się jeździ, po prostu nie da się inaczej.
Do domu jechaliśmy pół godziny, a po drodze widziałam palmy, kaktusy i wszędzie brązową ziemię, a na horyzoncie, takie same brązowe góry. Kiedy dojechaliśmy, oprowadzili mnie po domu - jest bardzo duży i wszystko położone jest na jednym poziomie. Ogród też jest spory, wiszą tam 2 hamaki, i jest basen. Zanim ogarnęłam się trochę w pokoju, to zawołali mnie na kolację. Było dużo, jak to w Ameryce - pieczone ziemniaki, bataty, fasolka, cukinia i kurczak. Deseru już nie wcisnęłam, ale za to przyniosłam z pokoju prezenty dla host rodziny. Posiedzieliśmy jeszcze trochę, chciałam przeciągnąć porę pójścia spać jak najbardziej, żeby zacząć się już przyzwyczajać, ale o 10 poległam i poszłam spać.
Lotnisko Warszawa |
W niebie :D |
Widoki w drodze do domu |