sobota, 27 lipca 2019

Czas zacząć przygodę!

Dzień mojego wylotu był tragiczny. Z domu wyjeżdżaliśmy o 1:00, żeby na lotnisku być ok 4:00 rano! Zarwałam noc, bo nie mogłam zasnąć, więc tylko leżałam, żeby chociaż odpocząć przed podróżą. Na lotnisku oddałam bagaż. Podczas pożegnania z rodzicami i bratem trochę się posmarkałam, a później przeszłam przez security. Do samolotu miałam jeszcze sporo czasu, więc odnalazłam mojego gate'a i tam usiadłam. Zaczęłam czytać książkę, którą kupiłam specjalnie na podróż, więc czas szybko zleciał. Pierwszy lot do Amsterdamu trwał 2 godziny, a ja i tak zasnęłam. Dziewczyna, która siedziała obok, obudziła mnie, kiedy zaczęliśmy obniżać lot. Miałam tam 1 godz i 40 min na przesiadkę. Tym razem samolot nie był pełny, więc namierzyłam wolne miejsce przy oknie i spytałam stewardessę, czy mogę tam się przesiąść? I mogłam! Więc kolejne długie godziny spędziłam na oglądaniu filmów i widoków za oknem, gdy było widać coś więcej niż chmury. W Minneapolis miałam na przesiadkę ponad 3 godziny. Podczas ostatniego lotu do Phoenix trochę przysnęłam, ale zaczęły się turbulencje i szybko się ocknęłam.

No więc doleciałam, odebrałam bagaż i ruszyłam do wyjścia. Spodziewałam się, że zobaczę 3 może 4 osoby, a było ich 2 razy tyle. Byli host rodzice i host rodzeństwo, oraz 3 kolegów Tylera (host brata), wszyscy są w drużynie footballowej i każdy ma powyżej 180cm, więc rozmawiając z nimi muszę zadzierać głowę do góry, aż boli mnie szyja 😂
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy po wyjściu z klimatyzowanego lotniska, a raczej, co rzuciło się na mnie, to żar lejący się z nieba. Było późne popołudnie, a na zewnątrz 40 stopni w cieniu. Już się nie dziwię, że tutaj wszędzie się jeździ, po prostu nie da się inaczej.

Do domu jechaliśmy pół godziny, a po drodze widziałam palmy, kaktusy i wszędzie brązową ziemię, a na horyzoncie, takie same brązowe góry. Kiedy dojechaliśmy, oprowadzili mnie po domu - jest bardzo duży i wszystko położone jest na jednym poziomie. Ogród też jest spory, wiszą tam 2 hamaki, i jest basen. Zanim ogarnęłam się trochę w pokoju, to zawołali mnie na kolację. Było dużo, jak to w Ameryce - pieczone ziemniaki, bataty, fasolka, cukinia i kurczak. Deseru już nie wcisnęłam, ale za to przyniosłam z pokoju prezenty dla host rodziny. Posiedzieliśmy jeszcze trochę, chciałam przeciągnąć porę pójścia spać jak najbardziej, żeby zacząć się już przyzwyczajać, ale o 10 poległam i poszłam spać.

Lotnisko Warszawa

W niebie :D

Widoki w drodze do domu